Justin
Po tym sobotnim
kinie długo nie mogłem zasnąć. Myślałem o jej zachowaniu.
Wychodziło trochę na to, że wcale nie była taka niemiła dla
wszystkich, owszem trzymała dystans i nie chciała śmiać się z
naszych żartów, ale było w niej coś więcej. Jeszcze nigdy nie
spotkałem tak złożonej dziewczyny. Odprowadzając ją chciałem
lekko ją przytulić wiedząc, że na mały pocałunek się nie
zgodzi, ale zanim się zebrałem już jej nie było. Dodatkowo kiedy
krzyknąłem do niej „Dobranoc Melly” starając się wcześniej
używać jej pełnego imienia odwróciła się tylko i powtórzyła
żebym tak jej nie nazywał. Z drugiej strony czar trochę prysnął
i zobaczyłem w niej lekko zagubioną dziewczynę. Poczułem, że
chciałbym jej pomóc, sprawić, że będzie się czuła lepiej.
Starałem się być jednak delikatniejszy. Działało.
-Justin, jutro też
przyjdziesz do biblioteki?-babcia zapytała nagle przy kolacji.
-Biblioteki?-mama
lekko skrzywiła się z rozbawienia.
-Przychodzi tam
często pewna dziewczyna, która się chyba trochę mu spodobała.
-Babciu-lekko
syknąłem.
-Po prostu
chciałam powiedzieć, że nie musicie włóczyć się po ulicach, bo
nasz dom jest zawsze otwarty.
W myślach od razu
zobaczyłem minę Melly kiedy jej coś takiego proponuję. Nasze
kontakty były za mało pewne i nie chciałem wszystkiego spieprzyć.
Była moją znajomą i byłem usatysfakcjonowany.
Melly
Nie potrafiłam
nazwać mojego związku z Justinem. Przyzwyczaiłam się trochę do
jego wiecznych zaczepek na ulicy i już mi tak nie przeszkadzały.
Nadal pojawiał się znikąd i przez kilka godzin w tygodniu męczył
mnie swoimi gadkami o niczym. Sama podchodziłam do niego tylko kiedy
grał, bo był to jedyny moment kiedy był skupiony i nie gapił się
na mnie. Raz usiadłam na ławce naprzeciwko niego i przyglądałam
mu się z zaciekawieniem. Pomyślałam, że mógł mieć drobne
powody, aby być pewnym siebie przy dziewczynach. Może się
podobać. Jednak dla mnie zbyt chłopięcy. Widząc, że jego
butelka z wodą jest pusta zbierając się do domu postawiłam przy
nim moją, którą chwilę wcześniej kupiłam. Spojrzał mi prosto w
oczy wyciągając wysoki dźwięk. „Dzięki Melly” siedziało
potem w mojej głowie przez następne piętnaście minut. Strasznie
nie lubiłam kiedy ktoś się tak do mnie zwracał. Przynoszenie wody
stało się potem małą tradycją. Raz w tygodniu zawsze szłam
tamtędy z butelką żeby chwilę posłuchać jego śpiewu i zostawić
ją odchodząc.
Po dwóch
miesiącach w Stratford znałam je prawie jak własną kieszeń i
przyzwyczaiłam się do takiego trochę prostszego życia. Nie
chodziłam na żadne imprezy, nie łaziłam na zakupy, po prostu
żyłam opiekując się dziećmi. Codziennie zaliczając długi
spacer czułam się też jakby zdrowsza. Do rodziców nie dzwoniłam
za często, ale żadna ze stron nie miała z tym większych
problemów. Nie miałam im co opowiadać, bo każdy dzień był
podobny i nic ciekawego się nie działo.
bardziej podoba mi się twoje starsze opowiadanie..
OdpowiedzUsuń