Melly
Spacerując w
poniedziałek z Evą przyglądałam się ciemnym liściom na
drzewach. Było już chłodniej, więc chodziłam w skórzanej
kurtce. Eva tego dnia była wyjątkowo niespokojna i co chwilę
wybuchała płaczem. Chciałam jak najszybciej wrócić do domu, ale
musiałam czekać na koniec treningu Chrisa. Usiadłam z małą w
parku na ławce. Bujałam ją na rękach kiedy znikąd pojawił się
Justin. Dosiadł się do mnie, ale nie mówił za wiele.
-Zawiodłeś mnie.
-Hm?
-Myślałam, że
będziesz mnie napastował telefonami przez całą noc.
Justin uśmiechnął
się lekko i spoglądał na mnie. Ja cały czas patrzyłam się w
niewidoczny punkt koło wysokiego drzewa. Pierwszy raz nie czułam
się pewnie. Czekałam aż minie to pół godziny i będę mogła
pójść odebrać Chrisa. Justin był wyjątkowo cichy. Ja też nic
nie mówiłam, bo szczerze mówiąc nie miałam na co odpowiedzieć.
W końcu czas jakoś ruszył i mogłam podnieść się z ławki.
Delikatnie położyłam dziewczynkę do wózka. Od razu zaczęła się
wiercić i szlochać. Zaczęłam bujać ją, ale nic to nie dawało.
Musiałam wziąć ją znowu na ręce. Justin zaproponował, że
poprowadzi wózek. Już miałam coś do niego syknąć, ale nie
potrafiłam czegoś wypalić kiedy już zaczął go pchać. W połowie
drogi Eva zasnęła na moich rękach, więc mogłam położyć ją do
wózka. Podziękowałam mu za pomoc przechwytując czterokołowy
pojazd. Odprowadził nas na boisko, gdzie właśnie kończył się
trening. Justin przywitał się z Ryanem, który dziwnie się na
niego spojrzał. Przygryzłam wargę przyglądając im się z pewnej
odległości, kiedy podawałam Chrisowi butelkę z wodą. Nie chcę
przebywać dłużej w tym miejscu ruszyłam w stronę domu. Na
miejscu bawiłam się jeszcze trochę z Evą, której humor się już
poprawił. Uśmiechała się do mnie radośnie, co wywoływało na
mojej twarzy szeroki uśmiech. Kiedy dzieci były już w łóżkach
rozłożyłam się na kanapie w swoim pokoju i siedziałam w
internecie. Na górze ekranu nagle pojawiła się informacja o nowym
SMSie. Szybko wcisnęłam świecący się pasek. „Dobranoc
Melly”,przeczytałam i uśmiechnęłam się do siebie.
Justin
Szybko szedłem w
kierunku szkoły gdzie miałem spotkać Melly. Byłem trochę
spóźniony jeśli można to tak ująć, bo w rzeczywistości nie
byliśmy nawet umówieni. Nie wiadomo kiedy zrobiło się tak zimno.
Rozcierałem dłonie żeby trochę się ogrzać, ale to smukła
sylwetka w brązowej kurtce podniosła temperaturę mojego ciała.
Spojrzała w moim kierunku poprawiając oliwkowy szalik i przygryzła
wargę pochylając głowę. Wyciągając ręce z kieszeni przywitałem
się. Spacerowaliśmy wolnym krokiem ulicą Stratford. Czuliśmy się
razem znacznie swobodniej i można powiedzieć, że zostaliśmy dość
bliskimi znajomymi.
-Wydaję mi się,
że cię lubię-powiedziałem starając się żeby mówić pewnie.
-W jakim
sensie?-zapytała patrząc na mnie swoimi brązowymi oczami.
-Chyba
zaprzyjaźniliśmy się-przeczesałem włosy z zakłopotaniem.
Chyba nie był to
najlepszy moment na odkrycie przed nią moich uczuć. Chyba wszyscy
dookoła spodziewali się, że tak to się skończy, ale moi
przyjaciele i rodzina mieli racje mówiąc, że prędzej czy później
będę chciał od niej czegoś więcej, bo będę ją darzył
głębszym uczuciem. Zakochałem się w jej złożonej osobowości,
tym, że nie zawsze jest miła, przyjemna, ale przy tym było w niej
coś niesamowicie dobrego jakby była jakimś aniołem. Nie byłem
jednak w stanie tego jej powiedzieć, bo nie chciałem zburzyć tego,
co udało nam się stworzyć. Najgorsze było w tym wszystkim to, że
ona nie odwzajemniała tego uczucia, nigdy nie odpisywała na moje
SMSy i nie otwierała się przede mną. Nigdy nie mówiła nic o
sobie, tzn. nie dowiedziałem się o niej nic nowego od czasu obiadu
u dziadków. Tak znalazłem się w sytuacji bez wyjścia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz