09 kwietnia 2013

N. 8


Justin
Po tym sobotnim kinie długo nie mogłem zasnąć. Myślałem o jej zachowaniu. Wychodziło trochę na to, że wcale nie była taka niemiła dla wszystkich, owszem trzymała dystans i nie chciała śmiać się z naszych żartów, ale było w niej coś więcej. Jeszcze nigdy nie spotkałem tak złożonej dziewczyny. Odprowadzając ją chciałem lekko ją przytulić wiedząc, że na mały pocałunek się nie zgodzi, ale zanim się zebrałem już jej nie było. Dodatkowo kiedy krzyknąłem do niej „Dobranoc Melly” starając się wcześniej używać jej pełnego imienia odwróciła się tylko i powtórzyła żebym tak jej nie nazywał. Z drugiej strony czar trochę prysnął i zobaczyłem w niej lekko zagubioną dziewczynę. Poczułem, że chciałbym jej pomóc, sprawić, że będzie się czuła lepiej. Starałem się być jednak delikatniejszy. Działało.
-Justin, jutro też przyjdziesz do biblioteki?-babcia zapytała nagle przy kolacji.
-Biblioteki?-mama lekko skrzywiła się z rozbawienia.
-Przychodzi tam często pewna dziewczyna, która się chyba trochę mu spodobała.
-Babciu-lekko syknąłem.
-Po prostu chciałam powiedzieć, że nie musicie włóczyć się po ulicach, bo nasz dom jest zawsze otwarty.
W myślach od razu zobaczyłem minę Melly kiedy jej coś takiego proponuję. Nasze kontakty były za mało pewne i nie chciałem wszystkiego spieprzyć. Była moją znajomą i byłem usatysfakcjonowany.

Melly
Nie potrafiłam nazwać mojego związku z Justinem. Przyzwyczaiłam się trochę do jego wiecznych zaczepek na ulicy i już mi tak nie przeszkadzały. Nadal pojawiał się znikąd i przez kilka godzin w tygodniu męczył mnie swoimi gadkami o niczym. Sama podchodziłam do niego tylko kiedy grał, bo był to jedyny moment kiedy był skupiony i nie gapił się na mnie. Raz usiadłam na ławce naprzeciwko niego i przyglądałam mu się z zaciekawieniem. Pomyślałam, że mógł mieć drobne powody, aby być pewnym siebie przy dziewczynach. Może się podobać. Jednak dla mnie zbyt chłopięcy. Widząc, że jego butelka z wodą jest pusta zbierając się do domu postawiłam przy nim moją, którą chwilę wcześniej kupiłam. Spojrzał mi prosto w oczy wyciągając wysoki dźwięk. „Dzięki Melly” siedziało potem w mojej głowie przez następne piętnaście minut. Strasznie nie lubiłam kiedy ktoś się tak do mnie zwracał. Przynoszenie wody stało się potem małą tradycją. Raz w tygodniu zawsze szłam tamtędy z butelką żeby chwilę posłuchać jego śpiewu i zostawić ją odchodząc.
Po dwóch miesiącach w Stratford znałam je prawie jak własną kieszeń i przyzwyczaiłam się do takiego trochę prostszego życia. Nie chodziłam na żadne imprezy, nie łaziłam na zakupy, po prostu żyłam opiekując się dziećmi. Codziennie zaliczając długi spacer czułam się też jakby zdrowsza. Do rodziców nie dzwoniłam za często, ale żadna ze stron nie miała z tym większych problemów. Nie miałam im co opowiadać, bo każdy dzień był podobny i nic ciekawego się nie działo.

1 komentarz:

  1. bardziej podoba mi się twoje starsze opowiadanie..

    OdpowiedzUsuń