-->
Nadszedł wielki dzień. Mama była
zdenerwowana, a tata nie ukrywał niezadowolenia z powodu mojego
wyjazdu. Powtarzałam im, że to dla mnie lepszy niż bezczynne
siedzenie i użalanie się nad sobą. Wyciągnęłam przed dom swoje
wielkie czarne walizki. W sumie nie brałam aż tak dużo ubrań.
Najwięcej miałam wygodnych spodni, bo wiedziałam, że bieganie za
trzylatkiem nie będzie takie proste. W drodze na lotnisko letnie
słońce ogrzewało moją jasną skórę. Przez okno przyglądałam
się paryskim zabudowaniom. Lubiłam to miasto, ale chciałam zmienić
całkowicie otoczenie i zapomnieć o życiowej porażce. Kochałam
rodziców, ale ich też nie chciałam już widzieć. Już od tygodnia
byłam myślami daleko od domu. Wcisnęłam się w kolejkę do
odprawy i trochę po 12 byłam już po wszystkim i siedziałam tupiąc
rytmicznie nogą w podłogę. Kiedy ogłoszono, że samolot do Toronto już jest gitowy energicznie ruszyłam do odpowiedniego wejścia. Lot był długi, ale
podekscytowanie nie pozwalało mi zasnąć. Znajdywałam sobie różne
zajęcia-słuchałam muzyki, czytałam książkę, grałam w głupią
grę na telefonie. Za oknem był tylko ocean. Dało mi to do
zrozumienia jak daleko wyjeżdżałam. Pierwszy raz zaczęłam się
zastanawiać czy dobrze robię. W sumie wyjazd do jakiejś dziury w
Kanadzie nie mógł być początkiem czegoś niezwykłego, o czym
myślałam wcześniej mając w planach amerykańską metropolię.
Chyba najbardziej chciałam się odciąć od wszystkiego i
wszystkich, których zawiodłam. Pomysł au pair pojawił się trochę
znikąd, ale dziwnie mi się spodobał. Dzieci raczej lubiłam i
myślałam, że większych problemów z nimi nie będzie. Podobało
mi się też to, że większą część czasu będę zajęta
maluchami, bo nie chciałam myśleć o tym wszystkim, co zostawiłam
we Francji. Nareszcie wylądowaliśmy. Szybko wzięłam torbę na
ramię i ruszyłam do wyjścia. Weszłam do wielkiej hali lotniska.
Wzięłam swoje walizki z taśmy i poszłam szukać swojej nowej
„rodziny”. Wcześniej przysłali mi swoje zdjęcia i
rozmawialiśmy na Skype, więc mniej więcej wiedziałam czego mogę
się spodziewać. Zobaczyłam mała postać przyklejoną do szyby
przy ruchomych drzwiach. Lekko zauroczył mnie ten widok i
uśmiechnęłam się do siebie. W końcu wyszłam do oczekujących
ludzi. Postać okazała się małym chłopcem z jaśniutkimi włosami.
Nie odkleił się jednak od szyby choć właściwie się tego
spodziewałam. Zauważyłam mężczyznę z tabliczką w ręce, na
której było moje imię i nazwisko. Przygryzłam ze stresu wargę i
ruszyłam do niego.
-Pan Boling?-zapytałam niepewnie.
-Witaj w Kanadzie Melindo-powiedział
z szerokim uśmiechem.
Idąc do samochodu lekko mu się
przyglądałam. Wydawał się dosyć miłym, bo uśmiech nie schodził
z jego twarzy. Był wysokim brunetem z zielonymi oczami i dołkiem w
brodzie. Miał na sobie jasną koszulę z podciągniętymi rękawami
i ciemne dżinsy. Na parkingu wsiedliśmy do czarnego SUVa.
Przestałam mu się wtedy przyglądać, bo mógł uznać to za trochę
dziwne.
-Na żywo wyglądasz na
młodszą-zerknął na mnie zatrzymując się na czerwonym
świetle.-Będziesz dla dzieci bardziej jak starsza siostra niż
opiekunka. Będą zadowolone.
Znowu przygryzłam wargę. Właściwie
to nie wiem kim wolałabym być. Starsza siostra wydawała się
fajna, ale opiekunka miała większą władzę jeśli można to tak
nazwać.
W czasie jazdy samochód wypełniały
niezobowiązujące rozmowy. Byłam lekko skrępowana i raczej
powściągliwa. Pan Boling próbował trochę mnie zrelaksować
żartami, ale jego poczucie humoru było dla mnie zagadką.
Powiedział, że nie będzie teraz za dużo mówił o rodzinie i
wyobrażeniu mojej pracy, bo razem z żoną zaplanowali już
wieczorną kolację. Przez szybę przyglądałam się wysokim
budynkom w Toronto. Potem nie były już one takie ciekawe. Stawały się skromniejsze i jakieś karłowate. Po niepełnych dwóch
godzinach minęliśmy znak oznajmujący, że właśnie dojechaliśmy
do Stratford. 32000 ludzi? Strasznie mało, pomyślałam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz