04 kwietnia 2013

N. 2


Melly
Mój pokój nie był duży, wielkością podobny do mojego w domu, ale spodobał mi się. Widać było, że się starali i poustawiali puste ramki na parapecie. Ściany były beżowe, pod ścianą stała rozkładana sofa, przy niej mały szklany stolik, a pod oknem coś w rodzaju biurka i drewniane krzesło. Okno wychodziło na ulicę. Co chwilę muskała je kanadyjska flaga, która była przyczepiona do ściany domu. W przeciwieństwie do mojego pokoju reszta domu była w mocnych kolorach. Wszystko ładnie przyozdabiane, radosne i przyjemne. Ot taki rodzinny domek.
Po kolacji pani Boling odeszła od stołu i wyjęła z regału zielony segregator, z którym do nas wróciła. Wyjęła z niego dodatkową umowę, którą po przeczytaniu podpisałam. Następnie wyjmowała kolejne kartki - przykładowy plan dnia, listę telefonów do lekarza, dziadków itp., spisane propozycje jedzenia z przepisami, lista alergenów dzieci i ogólne zasady panujące w domu. Wszystkiemu się przyglądałam z lekko udawanym zainteresowaniem, bo nie było tam nic ciekawego. Uczuleń prawie nie mieli, dania były proste, a zakazu palenia i picia w domu się spodziewałam. Lekko zaskoczyły mnie tylko dwa punkty. Miałam nie umawiać się z chłopakami. A czy ja tu przyjechałam chłopaka sobie szukać? Rodzice chcieli też żebym spędzała z dziećmi aktywnie czas na dworze w ilości trzech godzin dziennie niezależnie od pogody. Wydało mi się to lekką przesadą, bo oprócz tego chłopiec miał jeszcze jakieś treningi kilka razy w tygodniu.
-Możemy jeszcze podyskutować jeżeli coś ci nie odpowiada-powiedziała pani B.
-Nie, wszystko jest dla mnie zrozumiałe i będę się tego trzymać-uśmiechnęłam się lekko.
-W takim razie witaj w rodzinie Melindo-kobieta wygięła usta w szerokim uśmiechu.
Pierwsze dni były dla mnie ciekawe, bo wiadomo same nowości. Przyzwyczajałam się, że wszyscy mówią po angielsku. Pierwszego wolnego popołudnia poszłam sama zwiedzić miasto. W sumie to było tam ładnie. Ludzie nieśpiesznie chodzili i rozmawiali ze sobą pod sklepami. Jakieś dzieciaki jeździły na rowerach ciesząc się ostatnim tygodniem wakacji. Weszłam do cukierni kupić sobie jakieś ciastko. Wracałam trochę naokoło. Minęłam jakąś kawiarnie, teatr i nawet McDonalda. Aż się zdziwiłam, bo myślałam, że to za małe miasto. Aż się cofnęłam i tam weszłam. Wyglądał jak każdy inny. Nie lubiłam fast foodów, ale pomyślałam, że to trochę dziwne, że tylko weszłam i od razu wychodzę. Poprosiłam o waniliowego shake'a i usiadłam na wysokim stołku. Zagapiłam się na jakąś grupkę młodzieży. Obudź się. Nie chciałam im przeszkadzać, ale coś mnie korciło żeby zapytać ich co tu można robić. Chciałam mieć jakieś rozeznanie żeby następnym razem znać cel swojego spaceru. Zsunęłam się z krzesła i podeszłam do stolika przy oknie. Wyszło na to, że właściwie nie miałam po co wstawać. Powiedzieli mi tylko, że nie ma co tu robić. Mogli być jacyś milsi, ale ogólnie odniosłam wrażenie, że po prostu nie mieli ochoty ze mną rozmawiać. Wieczór spędziłam na kąpieli dzieci i układaniu ich do spania. Były bardzo grzeczne i ułożone. Kilkumiesięczna Eva prawie nie płakała, dobrze jadła i nie stwarzała żadnych problemów. Trzyletni Chris był czasem rozbrykany i pokrzykiwał w czasie zabawy, ale gdy prosiłam go, żeby był odrobinę ciszej od razu mnie przepraszał i poprawiał zachowanie. Chyba bardzo wyładowywał się na hokeju i piłce nożnej i dlatego od razu zasypiał. Najczęściej byłam z nimi sama, bo tata pracował w Toronto i wracał do domu na weekendy, a mama w ratuszu Stratford i przez większą część dnia też jej nie było. W sumie odpowiadało mi to, bo czułam się swobodnie chodząc po domu. Nie robiłam nic złego, ale zawsze to inaczej kiedy jesteś sama.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz