Melly
Mój pokój nie był duży, wielkością
podobny do mojego w domu, ale spodobał mi się. Widać było, że
się starali i poustawiali puste ramki na parapecie. Ściany były
beżowe, pod ścianą stała rozkładana sofa, przy niej mały
szklany stolik, a pod oknem coś w rodzaju biurka i drewniane
krzesło. Okno wychodziło na ulicę. Co chwilę muskała je
kanadyjska flaga, która była przyczepiona do ściany domu. W
przeciwieństwie do mojego pokoju reszta domu była w mocnych
kolorach. Wszystko ładnie przyozdabiane, radosne i przyjemne. Ot
taki rodzinny domek.
Po kolacji pani Boling odeszła od
stołu i wyjęła z regału zielony segregator, z którym do nas
wróciła. Wyjęła z niego dodatkową umowę, którą po
przeczytaniu podpisałam. Następnie wyjmowała kolejne kartki -
przykładowy plan dnia, listę telefonów do lekarza, dziadków itp.,
spisane propozycje jedzenia z przepisami, lista alergenów dzieci i
ogólne zasady panujące w domu. Wszystkiemu się przyglądałam z
lekko udawanym zainteresowaniem, bo nie było tam nic ciekawego.
Uczuleń prawie nie mieli, dania były proste, a zakazu palenia i
picia w domu się spodziewałam. Lekko zaskoczyły mnie tylko dwa
punkty. Miałam nie umawiać się z chłopakami. A czy ja tu
przyjechałam chłopaka sobie szukać? Rodzice
chcieli też żebym spędzała z dziećmi aktywnie czas na dworze w
ilości trzech godzin dziennie niezależnie od pogody. Wydało mi się
to lekką przesadą, bo oprócz tego chłopiec miał jeszcze jakieś
treningi kilka razy w tygodniu.
-Możemy
jeszcze podyskutować jeżeli coś ci nie odpowiada-powiedziała pani
B.
-Nie,
wszystko jest dla mnie zrozumiałe i będę się tego
trzymać-uśmiechnęłam się lekko.
-W
takim razie witaj w rodzinie Melindo-kobieta wygięła usta w
szerokim uśmiechu.
Pierwsze
dni były dla mnie ciekawe, bo wiadomo same nowości. Przyzwyczajałam
się, że wszyscy mówią po angielsku. Pierwszego wolnego popołudnia
poszłam sama zwiedzić miasto. W sumie to było tam ładnie. Ludzie
nieśpiesznie chodzili i rozmawiali ze sobą pod sklepami. Jakieś
dzieciaki jeździły na rowerach ciesząc się ostatnim tygodniem
wakacji. Weszłam do cukierni kupić sobie jakieś ciastko. Wracałam
trochę naokoło. Minęłam jakąś kawiarnie, teatr i nawet
McDonalda. Aż się zdziwiłam, bo myślałam, że to za małe
miasto. Aż się cofnęłam i tam weszłam. Wyglądał jak każdy
inny. Nie lubiłam fast foodów, ale pomyślałam, że to trochę
dziwne, że tylko weszłam i od razu wychodzę. Poprosiłam o
waniliowego shake'a i usiadłam na wysokim stołku. Zagapiłam się
na jakąś grupkę młodzieży. Obudź się. Nie
chciałam im przeszkadzać, ale coś mnie korciło żeby zapytać ich
co tu można robić. Chciałam mieć jakieś rozeznanie żeby
następnym razem znać cel swojego spaceru. Zsunęłam się z krzesła
i podeszłam do stolika przy oknie. Wyszło na to, że właściwie
nie miałam po co wstawać. Powiedzieli mi tylko, że nie ma co tu
robić. Mogli być jacyś milsi, ale ogólnie odniosłam wrażenie,
że po prostu nie mieli ochoty ze mną rozmawiać. Wieczór spędziłam
na kąpieli dzieci i układaniu ich do spania. Były bardzo grzeczne
i ułożone. Kilkumiesięczna Eva prawie nie płakała, dobrze jadła
i nie stwarzała żadnych problemów. Trzyletni Chris był czasem
rozbrykany i pokrzykiwał w czasie zabawy, ale gdy prosiłam go, żeby
był odrobinę ciszej od razu mnie przepraszał i poprawiał
zachowanie. Chyba bardzo wyładowywał się na hokeju i piłce nożnej
i dlatego od razu zasypiał. Najczęściej byłam z nimi sama, bo
tata pracował w Toronto i wracał do domu na weekendy, a mama w
ratuszu Stratford i przez większą część dnia też jej nie było.
W sumie odpowiadało mi to, bo czułam się swobodnie chodząc po
domu. Nie robiłam nic złego, ale zawsze to inaczej kiedy jesteś
sama.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz