Kończąc
szkołę myślałem, że nie będę już tak reagował na
poniedziałki. Nic się jednak nie zmieniło. Zamykając rano
lodówkę, z której wcześniej wyciągałem sok żeby się orzeźwić
zawsze rzucała mi się w oczy kartka z kalendarza, na której babcia
skreśliła pierwszy dzień tygodnia. Dochodziło do mnie, że cały
poprzedni tydzień był taki sam jak poprzedni i ten rozpoczynający
się też nie będzie się niczym różnił. Czułem, że tracę
czas. Jako dzieciak miałem wielkie marzenia, ale na szalonych
wizjach wszystko się kończyło. Czasem myślałem, że skończę
jak mama. Była młodą kobietą, ale jej życie zatrzymało się
kiedy była w moim wieku i mnie urodziła. Zaczęła pracować na
kilku etatach żebyśmy jakoś przeżyli kolejny miesiąc, tydzień.
Świadomość, że robiła to, abym ja nie musiał robić tego w
przyszłości mnie zabijała. Czułem, że ich zawodzę.
Rano
wyszedłem na pierwszą zmianę w fast foodzie. Musiałem pomóc w
rozpakowaniu bułek i sosów. Wszystko jak zwykle. Ludzi było mało,
bo dla uczniów zaczęła się szkoła, a inni byli w pracy. Tylko w
porze lunchu mieliśmy co robić. Potem tylko trzy godziny i moja
zmiana się kończyła. I tak przez cały tydzień...
Po obiedzie
poszedłem do klubu, bo rozpoczynał się sezon piłkarski. Na
początku grały najstarsze roczniki. Lubiłem się trochę wyżyć w
grze. Z Ryanem byliśmy dobrymi partnerami i właściwie to my
rządziliśmy na boisku. Po skończonym meczu usiedliśmy na pustych
trybunach. Razem wypiliśmy chyba dwa litry wody. Tata Ryana podszedł
do nas i zapytał czy nie moglibyśmy poćwiczyć z małymi czyli
przedszkolakami. Kyle, który jest ich trenerem miał coś z dyskiem
i nie dał rady przyjść. Postanowiłem zostać i pomóc
przyjacielowi, bo nie wyobrażałem go sobie samego z gromadą
dzieci. W przerwie poszliśmy coś zjeść do moich dziadków. Babcia
stwierdziła, że pewnie będziemy tak wpadać na jedzenie nawet
kiedy będziemy po pięćdziesiątce. Wzruszyliśmy wtedy ramionami
lekko się śmiejąc. Trochę się zasiedzieliśmy i na boisko
musieliśmy prawie biec. Kiedy byliśmy na miejscu kilkoro rodziców
już na nas czekało. Ryan zaczął im tłumaczyć dlaczego nie było
Kyle'a. W pewnym momencie pchnął mnie w brzuch.
-Witaj-powiedziałem.
-Tylko nie mów,
że to ty ich trenujesz-powiedziała brunetka kładąc jedną rękę
na biodrze, a drugą ściskając dalej wózek.-Przepraszam, gdzie
jest trener?-zwróciła się do jakiejś matki.-Przecież dwóch
nastolatków nie ogarnie gromady przedszkolaków.
-Ryan jest drugim
trenerem i doskonale się spisuje-odpowiedziała kobieta.-A Justin to
złoty chłopak-spojrzała na mnie z uśmiechem.-Chłopcom nic nie
będzie.
-No
dobrze-dziewczyna uśmiechnęła się lekko do kobiety.-Czy powinnam
zostawić swój numer na wszelki wypadek?-krzyknęła do Ryana.
-Nie trzeba-rzucił
idąc po piłki.
-Ale
można-zapomniałem ugryźć się w język.
Dziewczyna lekko
zmarszczyła brwi. Nie wiem co właściwie spodobało mi się w jej
minie, ale nie mogłem opanować uśmiechu. To jeszcze bardziej jej
się nie spodobało. Nic nie mówiąc przygryzła lekko wargę i
odeszła wykręcając wózkiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz