Justin
Od dnia kiedy Melly
tak mnie zaskoczyła zacząłem odczuwać jeszcze większą chęć
poznania jej bliżej albo chociaż spędzenia z nią większej ilości
czasu. Od razu w poniedziałek czekałem na treningi maluchów i
miałem gdzieś co pomyśli o tym Ryan. Siedziałem na trybunach i
przysłuchiwałem się szelestowi liści, którymi poruszał jesienny
wiatr. Nie pojawiła się ani ona, ani Chris. Nigdy się nie
spóźniała,więc poszedłem do domu. Po drodze myślałem co się
stało. Byłem lekko zażenowany, bo czułem się jakbym to ja był
dziewczyną, a Melly chłopakiem, który mnie olał. Paskudne
uczucie. Gdybym miał do niej telefon zadzwoniłbym, ale choć kilka
razy zapytałem ją o niego, za żadnym razem mi go nie dała. Nie
wiedziałem co powinienem zrobić. Trzy dni łaziłem i szukałem jej
nie wiadomo gdzie. Potem się poddałem. Byłem zły i nie chciałem
jej widzieć. Jeżeli chciała doprowadzić mnie do szaleństwa to
jej się udało. Okazało się, że Ryan miał racje-była dziwaczką.
W weekend
zdecydowałem się odwiedzić ją w domu Bolingów żeby wszystko
wyjaśnić.
-Witaj
Justin-przywitał mnie pan domu.
-Dzień
dobry-zawachałem się.-Babcia kazała mi przekazać książki dla
Melindy. Miała je odebrać we wtorek, ale się nie pojawiła.
Mówiła, że są jej potrzebne-zacząłem wymyślać historię.
Mężczyzna z
zastanowieniem przyglądał się moim pustym rękom.
-Mam je w
samochodzie-wskazałem palcem na ulicę.-Trochę ich jest i nie wiem
co dokładnie chciała.
-Dobrze, zaraz ją
zawołam-powiedział.-Wejdź do środka.
Wszedłem do domu,
ale trzymałem się blisko drzwi. Czułem się trochę niepewnie,
więc zacząłem bujać się na piętach. Zobaczyłem ją schodzącą
po schodach w ciemnych dżinsach i zielonej koszulce. Nie była
zachwycona moją wizytą. Szybko wyszliśmy na dwór i ruszyliśmy do
mojego samochodu, w którym jak oboje wiedzieliśmy nic nie było.
-Co się z tobą
działo przez cały tydzień?-zapytałem.
-Nic.
-To dlaczego się
nie spotkaliśmy?
-My się nie
spotykamy.
-Do tej pory
widywaliśmy się prawie codziennie. Całowaliśmy się nawet.
-To, że cię
pocałowałam nic nie znaczy.
-Więc zrób to
jeszcze raz.
-Chyba coś ci się
pomyliło. To było nic nieznaczące i jednorazowe-powiedziała
odwracając się przodem do domu.
Szedłem za nią,
bo nie chciałem jej odpuścić. Miała mi jednoznacznie powiedzieć
o co jej chodzi.
Melly
Chciałam żeby
zostawił mnie w spokoju i po prostu odjechał. Nie mogłam
powiedzieć mu tego co myślałam, bo nie byłoby to dobre dla
żadnego z nas. Myślałam, że odejdzie, ale nie dawał za wygraną.
Nagle drzwi się otworzyły i stanął w nich mój pracodawca.
Uśmiechał się, ale nie był jakiś zachwycony tą wizytą.
-A co z
książkami?-zapytał.
-To nie te, które
chciałam-powiedziałam spokojnie.
-Zabiorę przy
okazji książki, które ma u siebie żeby nie musiała iść do
biblioteki-usłyszałam za sobą głos Justina.
-To miłe z twojej
strony. Melindo, może zapisz na wszelki wypadek swój numer
Justinowi, żeby nie doszło ponownie do takich nieporozumień?
Skrzywiłam się
lekko żeby po chwili znowu sztucznie się uśmiechnąć. Poszłam na
górę i zaczęłam szukać jakiejś książki. W końcu wzięłam
jakiś słownik i zeszłam z nim na dół. Podałam go Justinowi. Na
małej karteczce wręczyłam mu też zapisany numer pomijając jedną
cyfrę. Rzucił na niego okiem.
-Chyba zapomniałaś
o jakiejś cyfrze-powiedział nagle patrząc mi w oczy.
Nie wierzyłam, że
to zauważył. Okazało się, że umie liczyć do dziewięciu.
Zadziwiające. Gdyby obok nie stał cały czas pan Boling
powiedziałabym coś odrzucającego, ale niestety sam chwycił on
karteczkę i wyciągnął z kieszeni telefon komórkowy.
-Na końcu powinno
być 69, a nie samo 9-powiedział oddając karteczkę Justinowi.
Słysząc tę
liczbę Justin miał się już roześmiać i spojrzeć na mnie
znacząco, ale skarciłam go spojrzeniem i dałam mu znać, że na
niego już czas. Wychodząc przeczesał dłonią włosy. Od razu
zamknęłam za nim drzwi.
-To miły
chłopak-powiedział pan B. i wrócił do do salonu.
Nie wiedziałam
dlaczego wszyscy nazywają go „miłym chłopakiem”. Był
całkowicie normalny i małomiasteczkowy. Pewnie gdyby przerysować
jego postać na potrzeby filmu byłby tym dobrym chłopakiem, który
na jakiejś farmie pomaga matce przy zwierzętach, a ojcu pomaga
naprawiać samochody ubrany w biały, przybrudzony podkoszulek. Mnie
osobiście denerwował, bo faktycznie był jakiś taki trochę
idealny pod paroma względami. Jednak traciło to swój czar, kiedy
się do mnie przyczepiał i był nachalny. Nie chciałam o nim długo
myśleć, ale jakoś nie chciał opuścić mojej głowy. Zostaw
mnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz